wtorek, 13 października 2015

{02} Rozdział 2

14.02.2013 r.
Witaj!
Piszę ponownie do ciebie list, chociaż może jest to głupie, ponieważ na ostatni nie dostałam żadnej odpowiedzi. Masz prawo nie ingerować w nasze życie, w końcu każdy człowiek ma wolną wolę. Pomimo to chce napisać ci co u Theo. Dzisiaj nasz szkrab kończy rok. Jest bardzo żywiołowym dzieckiem, ale i mądrym. Już zaczął chodzić co jest szybkie, ponieważ większość dzieci zaczyna stawiać pierwsze kroczki w wieku 14 miesięcy, a nie zaledwie 11. Uwielbia także malować kredkami, co ułatwia mi pracę. Jego twórcze "bazgroły" wypełniają całą powierzchnię mojej lodówki, ponieważ są na swój sposób prześliczne. Co by tu więcej dodać, chłopiec rośnie jak na drożdżach i już podbija serca wszystkich kobiet wokoło. Mam nadzieję, że kiedyś zechcesz go poznać. Słyszę również w radiu jak jest o was coraz głośnie. Kolejna płyta, kolejna trasa koncertowa, a także kolejna dziewczyna w twoim życiu. Cieszę się, że ci się układa. Może tak jest lepiej. Może to ten na górze tak zdecydował, że będę wychowywała Theo sama, a ty będziesz się rozwijał muzycznie. Nie mam do ciebie o to żalu, ale nadal nie mogę oglądać cię w telewizji ponieważ wspomnienia wracają. Jestem w tym momencie żałosna, ale nawet nie wiem jak wyglądają twoi koledzy z zespołu. Powodzenia na nowej drodze życia.
Isabelle Moore

***
- Theo! - krzyknęłam radośnie do chłopczyka, który nie tylko umazał swoją buzię klejącą się watą cukrową, ale również twarz i włosy, mojej starszej siostry.
- Nic się nie martw, umyje się to - powiedziała blondynka, łaskocząc delikatnie mojego synka, po jego brzuszku, wywołując tym samym u niego napad śmiechu.
- Łobuzy - zaśmiałam się delikatnie, po czym poprawiając torebkę na ramieniu, chwyciłam synka za rękę - idziemy do domu - powiedziałam pewnie, co wywołało salwę sprzeciwu - I to bez dyskusji - ucięłam po chwili.
- I kto by pomyślał, że ty kiedyś też umiałaś się bawić - mruknęła pod nosem naburmuszona Ellie, wywołując u mnie chichot.
*** 
Siedząc w kuchni rano, popijałam jak zawsze swoje Latte, przygryzając je maślanym bajglem. Myśląc o przeróżnej tonacji kolorystycznej migdałów ( po co ograniczać się do niebieskich, jeżeli jest cała gama kolorów), wpatrywałam się uparcie w obraz na ścianie, który przedstawiał miskę z owocami.
- Co ty taka zamyślona z rana? - zapytał ze śmiechem tata, składając na moim czole pocałunek, który wybudził mnie z porannej zadumy. 
- Myślę - powiedziałam otępiało, po czym ugryzłam pieczywo, które trzymałam w dłoni.
- Nad czym? - siadając naprzeciwko mnie, napił się ze swojego kubka, czarnej, mocnej kawy, którą uwielbiał.
- Czy naprawdę aż tak się zmieniłam? - zapytałam smutno, opuszczając głowę do dołu - To prawda, że już nie umiem się bawić jak dawniej?
- Aniołku, czasami trzeba wydorośleć - powiedział pewnie, kładąc swoją dużą dłoń na mojej, w geście pocieszenia - Ale to nie oznacza, że nie możesz być również w jakimś stopniu dzieckiem - uśmiechając się lekko, poklepał mnie po ręce - ponieważ dla mnie zawsze będziesz malutka Bells - powiedział czule, a następnie zabierając swoja dłoń  z mojej, chwycił ucho od swojego kubka i wyszedł z nim do salonu, gdzie jak codziennie rano, czytał jeden rozdział książki, aby następnie wyszykować się i pójść do pracy.
- Dziękuje tato - szepnęłam cicho dojadając swoje śniadanie.
***
Jadąc samochodem, po raz kolejny spojrzałam kątem oka co robi Theo, widząc jednak jego zamknięte oczka i lekko otwarte usteczka, uśmiechnęłam się pod nosem. Manewrując sprawnie po jezdni, odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam upragniony znak drogowy, oznajmiający, że do Bradford pozostało jedynie już do przejechania 15 km. Przyciskając lekko pedał gazu, rozpędzając auto do 90 km/h, mknęłam prosto przez wiejską drogę w terenie niezabudowanym. Widząc jednak jakieś ciemne audi na poboczu z włączonymi światłami awaryjnymi, zwolniłam. Zauważając bezradnego chłopaka, stojącego przy otwartej masce samochodu, postanowiłam mu pomóc. Zatrzymując mój samochód na poboczu tuż przed autem mężczyzny, włączyłam awaryjki i upewniając się, że Theo śpi, wyszłam po chichu z samochodu na zewnątrz.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytałam dość głośno, aby mężczyzna mógł mnie usłyszeć z odległości, która była między nami.
- Nie wiem co się stało - powiedział bezradnie, odwracając się do mnie przodem - Jechałem spokojnie i nagle bęc coś zabrzęczało, a samochód przestał działać - patrząc oniemiała na wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna, odchrząknęłam, po czym upewniając się jeszcze raz, że synek śpi, podeszłam do chłopaka.
- Możliwe, że siadł silnik, albo skrzynia biegów - powiedziałam niepewnie, stając przy chłopaku, aby spojrzeć we wnętrzności samochodu - Ale nie jestem pewna, ponieważ mechanik ze mnie żaden - zaśmiałam się cicho.
- No to jestem w kropce - powiedział podłamany, zamykając klapę maski - Za dwie godziny mam spotkanie w Bradford, a pomoc drogowa przyjdzie dopiero za godzinę, a taksówka, jak znajdzie czas na kolejnego klienta, to za dwie- chowając twarz w dłoniach, oparł się o maskę - To jakiś cholerny pech - wymamrotał cicho, pod nosem.
- Mogę cię podwieźć - powiedziałam spontanicznie, nawet się nie zastanawiając co mówię - I tak jadę do Bradford, a jak nie przeszkadza ci siedzenie z tyłu to mogę cię zabrać ze sobą - powiedziałam, brnąć dalej w to gówno.
- A nie boisz się, że coś ci zrobię? - zapytał zaskoczony, zdejmując dłonie z twarzy, dzięki czemu mogłam spojrzeć w jego przejrzyście błękitne oczy.
- Ktoś kto ma takie zamiary, nie pyta się o to - stwierdziłam wzruszając ramionami - A więc jak?
- To ja skorzystam z twojej pomocy - powiedział radośnie, a na jego ustach pojawił się mały uśmieszek.
- No to zapraszam - uśmiechając się szeroko, poczekałam aż chłopak weźmie ze swojego auta plecak, po czym upewniając się, że jego auto jest zamknięte, wsiadł do mojego samochodu, na siedzeniu zaraz za kierowcą. Kręcąc z rozbawieniem głową, wsiadłam za kierownicę i zapinając pas, odwróciłam się do chłopaka twarzą.
- A tak w ogóle Isabelle jestem - uśmiechając się szeroko, wystawiłam dłoń do przodu.
- Niall miło mi - uśmiechając się szeroko, chłopak uścisnął moją dłoń.
***
- Nie uwierzę póki nie zobaczę - powiedziałam radośnie, patrząc na chłopaka przez wsteczne lusterko.
- Ale mówię prawdę - wymamrotał chłopak, pomiędzy salwami śmiechu.
- Nie wierzę - prychnęłam pod nosem - Ty i piłka nożna to jak słoń i skład porcelany - zadowolona ze swojego porównania, skręciłam w drogę, która prowadziła do głównej ulicy w Bradford.
- To tak samo jakbym powiedział, że ty i dziecko to dwie różne bajki, a jak widać możliwe - powiedział pewny siebie, patrząc roześmianym wzrokiem na wciąż śpiącego Theo.
- Niech ci będzie - powiedziałam po chwili, przełamując swój upór - Ale w zamian za to idziesz do mnie na herbatkę.
- A jak nie pójdę? - zapytał przekornie unosząc jedną brew do góry.
- To i tak cię wysadzę dopiero pod moim domem - zaśmiałam się głośno, skręcając w odpowiednią uliczkę, która miała nas doprowadzić do przedmieścia miejscowości, gdzie na spokojnym i przede wszystkim strzeżonym osiedlu, stał mój dom. 

1 komentarz:

  1. pierwsza w nocy a ja cieszę ryjek bo rozdział :D
    jest świetny i uwielbiam to jak piszesz ♥

    OdpowiedzUsuń